Jedną z naszych ulubionych form spędzania wolnego czasu jest odwiedzanie knajpek, restauracji i wszelakich miejsc, gdzie możemy spróbować czegoś nowego. Ostatnia wizyta w Ustroniu zapewniła nam sporo materiału w tym temacie. Odwiedziliśmy kilka mocno polecanych w internecie lokalizacji, ale także udało nam się dotrzeć w takie rejony, o których niewiele osób wie, a które bardzo pozytywnie Nas zaskoczyły.
Na sam początek słów kilka o słynnym "Wrzosie".Karczma znajduje się na ulicy Grażyńskiego, tuż przy stacji PKP, czyli właściwie w ścisłym centrum miasta. Lokal posiada swój własny browar, co jest sporym atutem, niestety, ogromna machina do warzenia piwa stoi w samym środku "Wrzosa", a jej "buczenie" skutecznie uprzykszyło nam większą część pobytu w tym miejscu.
Zastanowiła mnie nazwa, całość ma z wrzosem wspólnego tyle, że na każdym stoliku znajdowała się ta oto roślinka. Niestety nie zwróciłam uwagi na teren wokół, może faktycznie rosną tam wrzosy (chociaż kiedy one właściwie kwitną?).
Piątek, listopadowe popołudnie, potwornie głodni i spragnieni po podróży wstąpiliśmy właśnie tam. Zajęliśmy jeden z wielu wolnych stolików i zaraz pojawił się kelner. Bardzo rzeczowy i konkretny, bum bum i zamówienie gotowe. Zdecydowaliśmy się na Jadło drwala oraz Pierś kurczaka w sosie borowikowym, a także piwo ich własnej produkcji - ciemny koźlak. Ceny niestety do najniższych nie należą, ale zachęceni opiniami w internecie, mieliśmy nadzieję, że jedzenie okaże się do nich adekwatne.
Nie minęło 20 minut, a na stole pojawiły się dwa apetycznie wyglądające talerze. Głodomory zabrały się do jedzenia i jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że wszystko jest sztuczne, mrożone, odgrzewane i zjadliwe tylko dlatego, że burczało nam w brzuchach!
Jadło drwala, czyli gulasz z papryką i pieczarkami, którym polane były placki ziemniaczane to totalna porażka. Smak zabiła sproszkowana papryka, której dodana była chyba tona. Mięso było rozgotowane i dosłownie robiła się z niego breja na talerzu, a co do pieczarek to owszem, całkiem niezłe były te dwa plasterki, które znalazłam. Placki miękkie i gumowate, bo zapewne mrożone. Całość ratowały surówki, które były dobre, ale niestety smakowały jak te z supermarketu.

Pierś z kurczaka okazała się trochę lepsza. Mięso samo w sobie dobre, nie wysuszone. Niestety sos to katastrofa. Duża ilość śmietany, borowików można szukać przez lupę, całość mdła i nijaka. Gotowane ziemniaki były najmilszym akcentem w całej potrawie.
Jedynym plusem całej wizyty było dosyć smaczne, choć niestety bardzo drogie piwo. Obsługa też dawała radę, ale czy to nie zasługa braku gości na sali? Czas oczekiwiania, może i był krótki, ale ileż zajmuje odgrzanie potrawy? I jeszcze jedno - w łazience nie dość, że było zimno, to jeszcze brakowało ciepłej wody. Zmarznięci i średnio najedzeni w ekspresowym tempie dostaliśmy spory rachunek i postanowiliśmy już tam nie wracać.
Wam również polecam zastanowić się kilka razy zanim postanowicie tam wejść. W niewielkiej odległości można znaleźć inne, o niebo lepsze miejsca, w których za porównywalną, a czasem i niższą cenę można zjeść smacznie.
A i o tych miejscach słów kilka już za niedługo! :)